sty 012012
 


WITAM MAM ARTYKUŁ ZE STYCZNIA 2009 ROKU …PRZECZYTACJCIE GO SOBIE I PROSZĘ O KOMENTARZ
Szwajcaria i jej banki UBS to pompa finansowo-kredytowa z przelozeniem 100%
Z jednej strony wplywaja  
dolary, z drugiej wyplywaja miliardy na kredyty hipoteczne.

Z jednej strony dewaluuja franka, aby dopasowac warunki poczatkowe do biednych hipotecznikow w Polsce, a z drugiej strony rewaluuja franka, gdy juz sprzedali milion kredytow subprime po 100.000 frankow do Polski.

To jest obrot rzedu 100.000.000.000 frankow.

Szwajcaria oczywiscie nigdy tych pieniedzy nie widziala
i faktycznie one nigdy nie wyplynely ze Szwajcarii.

To jedynie UBS ze Szwajcarii zostal uzyty do przewalutowania dolarow subprime na franki,
aby zwiekszyc zaufanie do kredytu we frankach
i zastosowac mechanizm pompy finansowej
znany z pomp ciepla, z przekladnia 100%.

I tak , wplywa 100 mld $ subprime ze Stanow,
przewalutowywujemy je na franki.

Taka operacje oznacza ze frank powinien zdrozec,
gdyz wykupiono franka za 100 mld $.
Ale nie dzieje sie nic podobnego,
a wrecz odwrotnie.

Kurs franka spada do 2 zl.
Teraz juz wiadomo ze to byl sztuczny kurs, zanizony, dla operacji pompy finansowo-kredytowej dla Polski.

Sprzedano milion kredytow frankowych subprime po 100.000 frankow

I zmieniono bieg pompy finansowo kredytowej
z przelozenie 1:2

Czyli kurs franka zaczal gwaltownie rosnac,
gdyz popyt wzrosl na 100 mld frankow do splaty w ciagu 10-20 lat.

Dodatkowo Bank Szwajcarii sprzedal NBP swap walutowy, gdy konczyla sie hossa kredytow0-frankowa, zeby zamknac wszystkie transakcje.

Dzisiaj NBP nie ma frankow, stad frank drozeje i do kooszyka walut i do zlotowki, z uwagi na sakramencki popyt na franki w Polsce.

Koszt kredytu subprime w dolarach, to dla Szwajcarii
10% rocznie, ale wywolana popytem na franka rewaluucja franka to zysk 100% .
Czyli 90% zysku rocznie dla Szwajcarii.
Nawet jak sie dzielili z Ameryka po polowie to i tak daje to 45% zysku.
Niech podatki i oplaty dla posrednikow kredytowych w Polsce, bankow , wyniosa 50%
To 20% zysku to i tak wielki biznes i zysk w czasach globalnego kryzysu gospodarczego.

Frank byl po 2 zl, dzisiaj 2,80 zl
i rosnie szybko do 3 zl,
za 5 lat bedzie 4 zl.

Pompa finansowa Made in Swiss
dziala doskonale.

Article source: http://biznes.onet.pl/frank-i-dolar-po-4-zl,18490,4986003,1,news-detal

gru 152011
 

2011-12-14 05:55
Masz kredyt? Zobacz, ile kosztują cię drogie waluty
fot: Forca/Dreamstime

Autor: Łukasz Pałka

1/2

Raty kredytów we frankach są już wyższe od kredytów w złotych. Ich posiadacze mogą spodziewać się, że będą również musieli zapłacić wyższe ubezpieczenia.

Kryzys w strefie euro powoduje, że polska waluta jest obecnie najsłabsza wobec euro od czerwca 2009 roku. Wczoraj europejska waluta znów umocniła się wobec złotego, zbliżając się do rekordu. Przez chwilę trzeba było za nią płacić 4,57 złotego. Dziś ociera się już o granicę 4,60 złotego.

Z kolei frank szwajcarski wczoraj wieczorem pokonał poziom 3 złotych 70 groszy, a dziś nad ranem kosztował 3 złote 73 grosze. Wyżej od obecnego poziomu był tylko raz, w sierpniu tego roku. Od połowy 2008 roku szwajcarska waluta urosła już wobec złotego o ponad 77 procent, a euro skoczyło o prawie 35 procent.

Zmiana kursu złotego do euro i franka szwajcarskiego od czerwca 2008
Dodaj wykresy do Twojej strony internetowej

To z kolei spowodowało, że kwota zadłużenia posiadaczy kredytów hipotecznych w walutach obcych gwałtownie wzrosła, w wielu przypadkach znacząco przekraczając nawet wartość zakupionej nieruchomości. I to pomimo spłacania rat przez kilka lat.

Kredyt znacznie wyższy niż wartość mieszkania

Około 700 tysięcy osób w Polsce ma kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich. W ogromnej mierze zaciągali je w 2008 roku. Wówczas złoty był bardzo mocny i latem sięgnął swojego szczytu. I właśnie z tego wynikają obecnie wszystkie problemy posiadaczy kredytów hipotecznych w walutach obcych, przede wszystkim we frankach szwajcarskich.

Kwota kredytu

podpowiedź

Oprocentowanie

podpowiedź

%
Okres kredytowania

podpowiedź


Kapitalizacja

podpowiedź


Raty

podpowiedź

Na przykład osoba, która latem 2008 roku wzięła kredyt hipoteczny we frankach szwajcarskich na kwotę 240 tysięcy złotych i dołożyła 60 tysięcy złotych wkładu własnego, dzisiaj ma jeszcze do spłaty około 300 tysięcy złotych. W jeszcze gorszej sytuacji są osoby, które zaciągnęły kredyt na 100 procent wartości nieruchomości. W tym samym przypadku do spłaty pozostaje dzisiaj jeszcze ponad 380 tysięcy złotych, czyli ponad jedna czwarta ponad wartość zakupionego mieszkania.

Skala problemu w wielu przypadkach jest znacznie większa, czasami wartość zobowiązania może być nawet o połowę wyższa od wartości nieruchomości – przyznaje Marcin Krasoń, analityk z Open Finance. – Poza tym, że takiego mieszkania nie opłaca się sprzedać, to powstaje jeszcze ryzyko, że bank zażąda dodatkowych zabezpieczeń kredytu – dodaje.

Problem jeszcze wyraźniej widać, gdy spojrzymy na wartość ogólnego zadłużenia Polaków z tytułu kredytów hipotecznych. Jeszcze na początku 2008 roku wartość zadłużenia w kredytach obcych nie przekraczała 70 miliardów złotych, dzisiaj jest to już 190 miliardów złotych, co oznacza wzrost o 175 procent. W tym samym czasie wartość zadłużenia z tytułu kredytów hipotecznych w złotych wzrosła do 125 miliardów złotych, czyli o 120 procent w porównaniu do początku 2008 roku.

Źródło: Money.pl na podstawie danych NBP

Należy jednak pamiętać, że o ile w przypadku złotych, ten wzrost wynika głównie ze wzrostu samej liczby kredytów, o tyle w przypadku kredytów walutowych ma on przede wszystkim związek z osłabieniem złotego. Od czasów kryzysu z przełomu 2008 i 2009 roku banki stopniowo wycofywały się bowiem z udzielania tego typu kredytów i dzisiaj są już one praktycznie niedostępne.

Raty kredytów we franku już droższe od złotowych

Za osłabieniem złotego poszedł nie tylko wzrost wartości zadłużenia, ale również skok wysokości comiesięcznych rat, płaconych przez posiadaczy kredytów walutowych. Co więcej, są one już teraz wyższe od rat kredytów złotowych.

Jeszcze w połowie 2008 roku rata kredytu na 240 tysięcy złotych była o prawie 500 złotych wyższa w przypadku kredytów złotowych, w porównaniu do zobowiązania denominowanego we frankach szwajcarskich.Do dzisiaj sytuacja się odwróciła i miesięczna rata tego samego kredytu we frankach jest już około 20 złotych wyższa od zobowiązania złotowego.

Źródło: Money.pl na podstawie Open Finance
* Wartość nieruchomości 300 tysięcy złotych – 240 tysięcy złotych kredytu plus 60 tysięcy złotych wkładu własnego.

To, że kredyty we frankach przestały się opłacać, widać również w przypadku zobowiązań, które były zaciągane bez wkładu własnego. Na przykładzie kredytu w wysokości 300 tysięcy złotych na 100 procent wartości nieruchomości widać, że jeszcze w 2008 roku wysokość miesięcznej raty kredytu w złotych była o ponad 600 złotych wyższa od kredytu we frankach szwajcarskich. Potem ta różnica malała i dzisiaj rata we franku jest o około 50 złotych wyższa od zobowiązania w złotych. Jeszcze gorzej było w sierpniu, gdy kurs franka szwajcarskiego doszedł do 4 złotych. Wówczas rata zobowiązania w szwajcarskiej walucie była o ponad 200 złotych wyższa od kredytu złotowego.

Źródło: Money.pl na podstawie danych Open Finance
* Wartość nieruchomości 300 tysięcy złotych, kredyt na 300 tysięcy złotych.

Różnica zapewne byłaby jeszcze większa, ale posiadaczy kredytów we frankach uratowało to, że wzrostowi kursu frankach towarzyszył jednoczesny spadek stóp procentowych w Szwajcarii. Jeszcze w 2008 roku stawka LIBOR, na podstawie której wylicza się oprocentowanie kredytów we frankach sięgała prawie 3 procent. Dzisiaj nie przekracza 0,2 procenta.

Na drugiej stronie przeczytasz, jak zmieniały się raty kredytów w euro i o ile wzrósł koszt ubezpieczenia kredytu hipotecznego.

Article source: http://www.money.pl/gospodarka/raporty/artykul/masz;kredyt;zobacz;ile;kosztuja;cie;drogie;waluty,161,0,989089.html

gru 032011
 

Agata i Paweł są małżeństwem od pięciu lat. Zaraz po ślubie kupili mieszkanie na kredyt. W ubiegłym roku zmienili samochód, na co też wzięli kredyt. Do spłaty mają jeszcze kilka tysięcy złotych, które pożyczyli na wakacje. Wszystko wskazuje jednak na to, że był to ich ostatni wspólny wakacyjny wyjazd, bo ich małżeństwo się rozpada.

Rozwód wydaje się być nieunikniony, ale nawet jeśli postanowią rozejść się w zgodzie, jest coś, co długo nie da im o sobie zapomnieć – wspólnie zaciągnięte kredyty.

Duże znaczenie przy pozbywaniu się kredytowego balastu będzie miało jednak to, czy Agata i Paweł rozstawać się będą w zgodzie.

Jak podzielić hipotekę

Najbardziej skomplikowane będzie pozbycie się kredytu hipotecznego. Jak się do tego zabrać? Nie ma na to jednej recepty, bo pomysłów na to, co zrobić z mieszkaniem i kredytem, eksmałżonkowie mogą mieć kilka. Najprościej byłoby sprzedać wspólne mieszkanie, a pieniędzmi ze sprzedaży spłacić kredyt. To dobry wariant, pod warunkiem że Agata i Paweł po sprzedaży mieszkania będą mieli gdzie mieszkać, np. u swoich nowych partnerów.

Można powiedzieć, że mieli szczęście, bo kredyt hipoteczny zaciągnęli w polskiej walucie w czasie, gdy prawie każdy pożyczał we frankach szwajcarskich. Gdyby też zapożyczyli się we frankach, wariant ze sprzedażą mieszkania – przynajmniej dzisiaj – prawdopodobnie by odpadał. Dlaczego?

W ostatnich miesiącach drastycznie wzrósł kurs franka, przez co osobom zadłużonym w tej walucie urósł dług wobec banków. Często kwota, jaka została do spłacenia, jest większa niż pieniądze, jakie można dzisiaj uzyskać ze sprzedaży mieszkania. W pewnym sensie takie osoby są więźniami kredytów hipotecznych. Muszą czekać, aż kurs franka stopnieje.

Załóżmy, że Agata i Paweł ze sprzedaży mieszkania dostaliby na tyle dużo, by móc spłacić w całości kredyt hipoteczny. Od czego powinni zacząć taką operację? Ponieważ zabezpieczeniem kredytu jest hipoteka na nieruchomości, najprawdopodobniej nabywca mieszkania zażąda od Agaty i Pawła zaświadczenia o tym, ile kredytu zostało jeszcze do spłacenia. Wszyscy muszą odwiedzić notariusza, pod którego okiem zostanie przeniesione prawo do mieszkania. Pieniądze, które należą się bankowi, kupujący (albo bank, który udziela mu kredytu) musi przelać na rachunek kredytu hipotecznego. Na tej podstawie bank będzie mógł wystawić zaświadczenie o zwolnieniu hipoteki.

Badanie zdolności od nowa

A co jeśli po spłacie kredytu zostaną jeszcze jakieś pieniądze, bo przecież część kredytu już została spłacona albo wytargowali z kupującym dobrą cenę? Agata i Paweł muszą się po prostu dogadać z kupującym, w jakiej formie chcą tę nadwyżkę dostać, np. po połowie na ich indywidualne konta. W każdym razie sposób przekazania pieniędzy trzeba określić w akcie notarialnym.

Wyobraźmy sobie nieco inną sytuacją. Tak jak poprzednio Agata i Paweł postanowili sprzedać mieszkanie i spłacić kredyt. Nie mają jednak gdzie się podziać. Muszą wynająć dla siebie kawalerki albo kupić dwa mniejsze mieszkania, również na kredyt. Procedura w tym przypadku jest następująca: Agata i Paweł muszą sprzedać stare mieszkanie, spłacić stary kredyt i podzielić się pieniędzmi, które ewentualnie zostaną po spłaceniu banku. O kredyty na kawalerki muszą starać się od nowa. Drogi na skróty nie ma. Dlaczego?

Nowe kredyty będą zabezpieczone innymi nieruchomościami i każdy z nich będzie zaciągany odrębnie. Nie ma więc możliwości zamiany wierzytelności. Banki tłumaczą, że z ich punktu widzenia trudno uprościć ten proces, bo pojawiają się inni kredytobiorcy – wcześniej razem, teraz osobno. Oddzielnie trzeba też zbadać zdolność kredytową każdego z nich, no i mamy do czynienia z innymi nieruchomościami. To trzy zupełnie odrębne transakcje.

Jeżeli po spłacie starego kredytu zostaną im jeszcze jakieś pieniądze, będą je mogli przeznaczyć np. na wkład własny przy nowo zaciąganych kredytach. Banki nagradzają bowiem klientów, którzy za część mieszkania zapłacą z własnej kieszeni. Zwykle dzięki temu można wynegocjować lepszą marżę, co przełoży się na niższe raty. W niektórych instytucjach zniżki zaczynają się już przy 10-proc. wkładzie własnym, choć najniższe marże banki proponują klientom, którzy mają 50-70 proc. wkładu własnego.

Ona zostaje w mieszkaniu

A co jeśli Agata i Paweł postanowią nie sprzedawać mieszkania – Paweł się wyprowadzi, a Agata dalej będzie w nim mieszkać? Jak w takiej sytuacji podzielić wspólnie wzięty kredyt hipoteczny? W pierwszej kolejności trzeba przeprowadzić postępowanie o podział majątku lub zawrzeć notarialnie taką umowę. Kolejny krok to złożenie wniosku o zmianę własności w księdze wieczystej.

Jeżeli rozwodnicy umówią się w ten sposób, że w wyniku podziału majątku mieszkanie (a więc i obsługa kredytu) przypada Agacie, sprawa jest prosta. Wtedy wystarczy sporządzić aneks do umowy kredytowej, dzięki któremu Agata stanie się jedynym kredytobiorcą. Po przedstawieniu dokumentu podziału majątku i aktu rozwodowego Agata składa wniosek o zmianę umowy kredytowej, a więc zmianę właściciela i zmianę kredytobiorcy.

Co jeśli jednak Paweł uzna, że taki podział jest niesprawiedliwy? Jeżeli była żona będzie musiała coś dopłacić byłemu mężowi, a nie ma na to pieniędzy, może złożyć wniosek o nowy kredyt – na nabycie udziałów w nieruchomości należącej do męża. W praktyce kwota nowego kredytu będzie składała się ze starego kredytu powiększonego o kwotę kredytu dla Pawła.

Ale jest warunek, którego w żaden sposób nie da się obejść. W obydwu przypadkach – czy to aneks, czy kredyt na nabycie udziałów – bank jeszcze raz sprawdzi, czy Agata ma zdolność kredytową, a więc czy sama udźwignie spłacanie kredytu. Jeśli zarabia za mało, żaden bank nie zgodzi się na zmianę kredytobiorcy. Zostanie więc po staremu. Faktycznie Agata będzie spłacać kredyt, a jeśli przestanie, bank przypomni o sobie również Pawłowi. Z punktu widzenia banku oboje nadal będą kredytobiorcami.

Ale i tu sytuacja może się jeszcze bardziej skomplikować, bo jeśli z zawartej umowy notarialnej lub wyroku sądu wynika, że odpowiedzialna jest tylko żona, to w przypadku ewentualnej egzekucji z dochodów męża ma on prawo regresu do żony, a więc może domagać się od niej zwrotu pieniędzy, które ściągnie z jego konta komornik.

Mieszkanie bez kredytu

Przyjrzyjmy się jeszcze innej hipotetycznej sytuacji. Do tej pory pokazaliśmy, w jaki sposób pozbyć się kredytu hipotecznego. Załóżmy, że nasi bohaterowie kupili kilka lat temu mieszkanie za gotówkę. Jak się takim mieszkaniem podzielić? Najprostsze rozwiązanie to sprzedaż i podzielenie się pieniędzmi. Ale jeśli i tym razem Agata i Paweł postanowią, że któreś z nich w mieszkaniu zostaje? Wtedy będzie trzeba spłacić współmałżonka. Skąd wziąć na to pieniądze? I na ten cel można wziąć kredyt.

Załóżmy, że eksmałżonkowie są zgodni – każdemu należy się pół nieruchomości. Agata chce zatrzymać mieszkanie.

Od czego zacząć? Zawsze pierwszym krokiem w takiej sytuacji jest uzyskanie rozwodu lub ustanowienie rozdzielności majątkowej. Bez tego skorzystanie z kredytu przez jedną osobę (pod zastaw nieruchomości) będzie niemożliwe. Dlaczego? Kredyty hipoteczne to najtańsza forma kredytu. Banki obawiają się, że ludzie mogliby ukrywać kłopoty małżeńskie, żeby wyłudzić tani kredyt hipoteczny. I dlatego w takich sytuacjach kredytów nie udzielają.

Osobom, które kupiły nieruchomość za gotówkę i chciałyby w jakiś sposób te pieniądze odzyskać, banki mogą zaproponować kredyt mieszkaniowy na refinansowanie poniesionych kosztów zakupu mieszkania. To kredyt hipoteczny, choć od standardowego różni się tym, że udzielony jest już po fakcie. Problem w tym, że na refinansowanie kosztów zakupu banki dają określony czas, zwykle jest to maksymalnie 12 miesięcy od momentu zakupu nieruchomości. W przypadku Agaty i Pawła taka opcja więc odpada (mieszkanie kupili kilka lat temu).

Alternatywą może być skorzystanie z pożyczki hipotecznej. Jest to kredyt na dowolny cel (jak pożyczka gotówkowa), tyle że pod zastaw nieruchomości. I nieco droższa od kredytu hipotecznego. Zwykle oprocentowanie jest o kilka punktów procentowych wyższe. Ale jest też kolejna przeszkoda. Jeśli mieszkanie, które należy do Agaty i Pawła, miałoby być zabezpieczeniem pożyczki hipotecznej, oboje muszą do pożyczki przystąpić. Przynajmniej formalnie. Jeśli mimo rozwodu potrafią ze sobą rozmawiać, Agata mogłaby wziąć pożyczkę hipoteczną, na co Paweł musiałby wyrazić zgodę. Niezbędne jest więc tutaj porozumienie eksmałżonków.

Rozwód z gotówką

Znacznie mniej problemów będzie z wyplątaniem się ze wspólnej pożyczki gotówkowej. Agata i Paweł mają do spłaty kilka tysięcy złotych, które wzięli na wakacje. Formalnie kredyt zaciągnął Paweł, a bank nie wymagał zgody żony. Zwykle banki jej nie wymagają, jeśli wartość pożyczki, kredytu w rachunku osobistym czy na karcie kredytowej nie przekracza określonego pułapu. Większość banków daje kredyty bez zgody współmałżonka do wysokości 10-15 tys. zł, ale są też takie, gdzie mąż lub żona mogą wziąć „na siebie” nawet 30 tys. zł. Zgoda, niezależnie od kwoty, będzie wymagana natomiast np. przy kredycie zabezpieczonym na nieruchomości.

Ponieważ to Paweł podpisał umowę z bankiem, on musi ją dalej spłacać. Gdyby przestał, bank mógłby dochodzić swoich praw tylko w stosunku do niego. Gdyby umowę podpisali wspólnie – również w stosunku do Agaty.

Możliwości egzekucyjne banku, który nie zadbał zawczasu o zgodę małżonka, są mocno ograniczone. Egzekucja w tej sytuacji może być bowiem skierowana jedynie do majątku osobistego małżonka, który zaciągnął zobowiązanie, oraz do niektórych składników majątku wspólnego. Może to być m.in. wynagrodzenie za pracę osoby, która zaciągnęła zobowiązanie, a więc w tym przypadku Pawła.

Article source: http://wyborcza.pl/1,97654,10747718,Jak_sie_rozwiesc_z_kredytem.html

paź 182011
 

Jerzy Bielewicz prezes Stowarzyszenia „Przejrzysty Rynek”


Wraz z nacjonalizacją francusko-belgijskiego banku Dexia możemy mówić o nawrocie kryzysu finansowego w najgorszej postaci, kiedy to banki, pomimo wsparcia finansowego w 2008 i 2009 roku, ponownie sięgają po gotówkę do kieszeni podatników.
Tymczasem w ciągu pierwszych sześciu miesięcy tego roku zadłużenie zagraniczne Polski wzrosło, według danych NBP, o 50 mld USD! Najszybciej, o 20 proc. (w stosunku do początku roku), rosło w sektorze bankowym (14 mld USD), co szczególnie niepokoi ze względu na poważne kłopoty z bankami w całej strefie euro. Skala wzrostów zadłużenia zagranicznego w wymiarze złotówkowym jest oczywiście jeszcze większa z uwagi na znaczne osłabienie złotego w ciągu kilku ostatnich tygodni. Słabość naszej waluty wraz z wysokim kosztem nowych kredytów może okazać się zgubna dla polskiej gospodarki w najbliższych miesiącach.
Jako kraj przypominamy niestety coraz bardziej klienta banku wrobionego w kredyt hipoteczny we frankach szwajcarskich, którego dług po 4-5 latach spłacania jest dziś większy, niż kiedy kredyt brał.

Natura kryzysu
Irlandia i Grecja, oba kraje na finansowej kroplówce Unii Europejskiej, jednak co do przyczyn kłopotów finansowych różni je wiele. Mocną gospodarczo Irlandię rzucił na kolana rozpasany ponad miarę sektor bankowy, który – ratowany z zapaści – obciążył nadmiernie konto państwa. Grecja, postrzegana odmiennie, jako słaba gospodarczo, ze swoim 160-procentowym zadłużeniem w stosunku do PKB przyprawia o drżenie rąk bankierów we Francji i Niemczech. Oni to bowiem udzielali greckiemu rządowi coraz to większych kredytów. Jakby nie patrzeć na przypadek Grecji i Irlandii, możemy mówić o niezaprzeczalnej symbiozie polityków z bankierami. Jedni zwykli patrzeć przez palce na przewiny i grzechy drugich. I tak oto sięgnęliśmy do praprzyczyny kryzysu – braku jakiejkolwiek odpowiedzialności za błędy w zarządzaniu bankiem czy całym państwem. Wszak to politycy obdarzyli bankierów bezkrytycznym zaufaniem, biorąc w zamian skwapliwie nieograniczone kredyty wraz ze sztucznie pompowaną koniunkturą.
Dług publiczny Belgii sięgał z końcem roku 100 proc. PKB. Tym razem ponowna nacjonalizacja Dexii kosztowała Belgię 4 mld euro w gotówce i 90 mld euro w gwarancjach rządowych. Resztę rachunku, około 40 mld euro, pokryły rządy Luksemburga i Francji. Cóż z tego, że kolejny bank uratowano przed niekontrolowanym bankructwem, jeśli w wyniku tej operacji pozycja finansowa zarówno Francji, jak i Belgii skokowo pogorszyła się wraz ze wzrostem długu i deficytu finansów publicznych. Agencje ratingowe nazajutrz po nacjonalizacji Dexii zapowiedziały obniżenie wiarygodności finansowej Belgii. Mamy więc do czynienia z łańcuchem przyczynowo-skutkowym, którego nie sposób przechytrzyć. Politycy dbają przy tym o to, by i inne kraje nie czuły się bezpieczne w kryzysowym zamęcie. Biedna Słowacja udzieliła w zeszłym tygodniu 7,7 mld euro gwarancji państwowych na ratowanie wspólnej waluty, czytaj: systemu bankowego w strefie euro. Nikomu do głowy nie przyszło, że mała Słowacja z rocznymi dochodami podatkowymi na poziomie 13 mld euro, gdyby przyszło co do czego (a przyjdzie!), nie będzie w stanie takich gwarancji wypełnić.
Jakby to nie zabrzmiało, kryzys doszedł do poziomu finansowego absurdu, kiedy to udajemy, że z jednej pustej kieszeni przekładamy do drugiej pustej kieszeni pieniądze, których też niestety nie ma.

Jak kostki domina
W dzień po nacjonalizacji Dexii agencje ratingowe obniżyły wiarygodność finansową 10 hiszpańskich banków, w tym największego z nich – Sandanter, właściciela banku BZ WBK na naszym rynku. Podobny los w ciągu czterech ostatnich tygodni spotkał 3 banki włoskie, 12 brytyjskich, 9 portugalskich i 2 francuskie. Nie wspominając o obniżce ratingów Włoch, Hiszpanii, Irlandii i Grecji. Prezes Narodowego Banku Polskiego Marek Belka określił na Forum Ekonomicznym w Krynicy dwa główne zagrożenia dla systemu bankowego w Polsce: kredyty udzielone w obcych walutach (nasz „kochany” frank szwajcarski) oraz reakcja zagranicznych spółek-matek banków w Polsce na rozszerzający się w eurostrefie kryzys. Myślał zapewne przede wszystkim o Pekao SA, którego właścicielem pozostaje włoski UniCredit, Millennium w rękach portugalskich, czy o Polbanku należącym do Greków. Jednak Marek Belka nie docenia największego ryzyka, które może wywrócić światową gospodarkę i nasze budżety domowe – niekontrolowanego wzrostu inflacji.

Rynek kredytów hipotecznych
Pozostawmy na chwilę banki i poświęćmy naszą uwagę ich klientom. Utarło się w Polsce upatrywać główne zagrożenia w kredytach udzielanych klientom w obcych walutach. Nic bardziej mylnego. Równie ryzykowne są kredyty złotówkowe ze zmienną stopą oprocentowania. Ich koszt okaże się nie do udźwignięcia, jeśli ruszy inflacja, a stopy procentowe pójdą ostro w górę. Banki w ciągu ostatnich 10 lat przerzuciły wszelkie ryzyka na barki swoich klientów. Z instytucji zaufania publicznego przeistoczyły się w pośredników finansowych, którzy nie odpowiadają za wiarygodność finansową klientów, co więcej – gotowe są tych klientów sprzedać wraz z kredytami. Poseł elekt Zbigniew Kuźmiuk wzywa do debaty sejmowej na temat sektora bankowego w Polsce. Doszukuje się kolejnych trupów w szafie. Chciałby zacząć od wyjaśnienia na forum Sejmu RP tzw. Projektu Chopin. W kwietniu 2006 roku ówczesny prezes Pekao SA Jan Krzysztof Bielecki podpisał za swój bank umowę z włoskim deweloperem Pirelli. Literą umowy oddał Pirelli prawa majątkowe do wszystkich trudnych kredytów Banku Pekao SA, które zmaterializują się na przestrzeni następnych 25 lat. Jeśli dojdzie do sprzedaży kredytów hipotecznych na rzecz Pirelli, to właśnie ten włoski deweloper będzie windykował polskich klientów Banku Pekao SA. O włoskich sposobach na dłużników przekonał się na własnej skórze producent makaronów Malma, Michel Marbot, który od dwóch tygodni protestuje przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów w Alejach Ujazdowskich. Najpierw „gościł” w swym zakładzie we Wrocławiu krewkiego Włocha, który z tasakiem w ręku przegonił pracowników z hali produkcyjnej. Dwa tygodnie później syndyk (prywatnie zaprzyjaźniony z Włochem od tasaka) wymontowuje części maszyn niezbędne do produkcji makaronu, zamyka hale produkcyjne, nie wpuszcza do zakładu pracowników. Z dnia na dzień na bruk idzie 150 osób w Malborku i Wrocławiu. Co ma wspólnego francuski przedsiębiorca z klientami Banku Pekao SA, którzy zastawili swoje mieszkania pod kredyty hipoteczne? Otóż umowa wspólników między Pirelli a Pekao SA dotyczy wszystkich kredytów powyżej 250 tys. zł udzielonych przez Pekao SA, a zabezpieczonych na nieruchomościach klientów tego banku.
Według Biura Informacji Gospodarczej, ponad 2 miliony Polaków ma dziś problemy finansowe ze spłatą swoich zobowiązań na ogólną sumę 32,5 miliarda złotych. I choć w większości przypadków chodzi o kwoty „nieduże” (do 5 tys. zł), to jednak stanowią oni ponad 15 proc. dorosłej populacji. 700 tys. rodzin w Polsce spłaca kredyty we franku szwajcarskim (53 proc. wartości w złotych wszystkich kredytów hipotecznych – połowa 2011 roku). Udzielono dotychczas ponad 1 mln 600 tys. kredytów hipotecznych na ogólną sumę ponad 300 mld złotych. A wszystkie one na zmienną stopę oprocentowania! Sami bankowcy określają je jako polskie sub-primes (nazwa amerykańskich kredytów hipotecznych), tykającą bombę, która prędzej czy później wybuchnie ze zdwojoną siłą wraz z osłabieniem złotego, wzrostem inflacji, podwyżkami stóp procentowych i spadkiem cen nieruchomości. Rację ma poseł elekt Zbigniew Kuźmiuk, jeśli zawczasu chce przyjrzeć się działalności banków na polskim rynku. Albowiem dziś nie jest pytaniem, czy kryzys uderzy w nas ponownie. Co do tego nikt, nawet premier Donald Tusk, nie ma najmniejszych wątpliwości. Pytanie sprowadza się do banalnego: kiedy? I na tę ewentualność należy się już teraz dobrze przygotować.
Jak? Przykład daje premier Viktor Orbán na Węgrzech. Najpierw opodatkował instytucje bankowe, potem zamroził kurs franka szwajcarskiego na poziomie 180 forintów, by następnie umożliwić Węgrom natychmiastową spłatę zadłużenia na dogodnych, preferencyjnych warunkach.

Banki na sprzedaż
Jean-Claude Trichet określił problemy w strefie euro jako systemowe. Główne zagrożenie upatruje w wadliwie działających instytucjach finansowych. Trudno nie przyznać racji szefowi Europejskiego Banku Centralnego po drugiej na przestrzeni 3 lat nacjonalizacji Dexii. Kazus Dexii jest też wyznacznikiem tego, co może się dziać w sektorze bankowym. Politycy mogą z dnia na dzień podjąć arbitralne decyzje o nacjonalizacji dowolnego banku. Dziś wszystkie banki z kapitałem zagranicznym działające w Polsce są w praktyce wystawione na sprzedaż z powodu kłopotów finansowych spółek-matek. Ponieważ poważnych nabywców obecnie nie widać (chyba że rosyjski Sberbank, któremu doradza były prezes UniCredit, Aleksandro Profumo, architekt Projektu Chopin), należy poważnie wziąć pod uwagę, w przypadku możliwej zapaści finansowej Włoch i włoskiego UniCredit, wymuszoną w tych okolicznościach nacjonalizację Banku Pekao SA. Czy jak zwykle cena grałaby niepoślednią rolę? Jeśli miałoby się okazać, że w ramach Projektu Chopin i umowy wspólników Pekao SA z Pirelli dokonano transakcji na szkodę Pekao SA, Włosi znaleźliby się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Musieliby pokryć także dotychczasowe szkody.


Article source: http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111018&typ=my&id=my07.txt