paź 182011
 

Jerzy Bielewicz prezes Stowarzyszenia „Przejrzysty Rynek”


Wraz z nacjonalizacją francusko-belgijskiego banku Dexia możemy mówić o nawrocie kryzysu finansowego w najgorszej postaci, kiedy to banki, pomimo wsparcia finansowego w 2008 i 2009 roku, ponownie sięgają po gotówkę do kieszeni podatników.
Tymczasem w ciągu pierwszych sześciu miesięcy tego roku zadłużenie zagraniczne Polski wzrosło, według danych NBP, o 50 mld USD! Najszybciej, o 20 proc. (w stosunku do początku roku), rosło w sektorze bankowym (14 mld USD), co szczególnie niepokoi ze względu na poważne kłopoty z bankami w całej strefie euro. Skala wzrostów zadłużenia zagranicznego w wymiarze złotówkowym jest oczywiście jeszcze większa z uwagi na znaczne osłabienie złotego w ciągu kilku ostatnich tygodni. Słabość naszej waluty wraz z wysokim kosztem nowych kredytów może okazać się zgubna dla polskiej gospodarki w najbliższych miesiącach.
Jako kraj przypominamy niestety coraz bardziej klienta banku wrobionego w kredyt hipoteczny we frankach szwajcarskich, którego dług po 4-5 latach spłacania jest dziś większy, niż kiedy kredyt brał.

Natura kryzysu
Irlandia i Grecja, oba kraje na finansowej kroplówce Unii Europejskiej, jednak co do przyczyn kłopotów finansowych różni je wiele. Mocną gospodarczo Irlandię rzucił na kolana rozpasany ponad miarę sektor bankowy, który – ratowany z zapaści – obciążył nadmiernie konto państwa. Grecja, postrzegana odmiennie, jako słaba gospodarczo, ze swoim 160-procentowym zadłużeniem w stosunku do PKB przyprawia o drżenie rąk bankierów we Francji i Niemczech. Oni to bowiem udzielali greckiemu rządowi coraz to większych kredytów. Jakby nie patrzeć na przypadek Grecji i Irlandii, możemy mówić o niezaprzeczalnej symbiozie polityków z bankierami. Jedni zwykli patrzeć przez palce na przewiny i grzechy drugich. I tak oto sięgnęliśmy do praprzyczyny kryzysu – braku jakiejkolwiek odpowiedzialności za błędy w zarządzaniu bankiem czy całym państwem. Wszak to politycy obdarzyli bankierów bezkrytycznym zaufaniem, biorąc w zamian skwapliwie nieograniczone kredyty wraz ze sztucznie pompowaną koniunkturą.
Dług publiczny Belgii sięgał z końcem roku 100 proc. PKB. Tym razem ponowna nacjonalizacja Dexii kosztowała Belgię 4 mld euro w gotówce i 90 mld euro w gwarancjach rządowych. Resztę rachunku, około 40 mld euro, pokryły rządy Luksemburga i Francji. Cóż z tego, że kolejny bank uratowano przed niekontrolowanym bankructwem, jeśli w wyniku tej operacji pozycja finansowa zarówno Francji, jak i Belgii skokowo pogorszyła się wraz ze wzrostem długu i deficytu finansów publicznych. Agencje ratingowe nazajutrz po nacjonalizacji Dexii zapowiedziały obniżenie wiarygodności finansowej Belgii. Mamy więc do czynienia z łańcuchem przyczynowo-skutkowym, którego nie sposób przechytrzyć. Politycy dbają przy tym o to, by i inne kraje nie czuły się bezpieczne w kryzysowym zamęcie. Biedna Słowacja udzieliła w zeszłym tygodniu 7,7 mld euro gwarancji państwowych na ratowanie wspólnej waluty, czytaj: systemu bankowego w strefie euro. Nikomu do głowy nie przyszło, że mała Słowacja z rocznymi dochodami podatkowymi na poziomie 13 mld euro, gdyby przyszło co do czego (a przyjdzie!), nie będzie w stanie takich gwarancji wypełnić.
Jakby to nie zabrzmiało, kryzys doszedł do poziomu finansowego absurdu, kiedy to udajemy, że z jednej pustej kieszeni przekładamy do drugiej pustej kieszeni pieniądze, których też niestety nie ma.

Jak kostki domina
W dzień po nacjonalizacji Dexii agencje ratingowe obniżyły wiarygodność finansową 10 hiszpańskich banków, w tym największego z nich – Sandanter, właściciela banku BZ WBK na naszym rynku. Podobny los w ciągu czterech ostatnich tygodni spotkał 3 banki włoskie, 12 brytyjskich, 9 portugalskich i 2 francuskie. Nie wspominając o obniżce ratingów Włoch, Hiszpanii, Irlandii i Grecji. Prezes Narodowego Banku Polskiego Marek Belka określił na Forum Ekonomicznym w Krynicy dwa główne zagrożenia dla systemu bankowego w Polsce: kredyty udzielone w obcych walutach (nasz „kochany” frank szwajcarski) oraz reakcja zagranicznych spółek-matek banków w Polsce na rozszerzający się w eurostrefie kryzys. Myślał zapewne przede wszystkim o Pekao SA, którego właścicielem pozostaje włoski UniCredit, Millennium w rękach portugalskich, czy o Polbanku należącym do Greków. Jednak Marek Belka nie docenia największego ryzyka, które może wywrócić światową gospodarkę i nasze budżety domowe – niekontrolowanego wzrostu inflacji.

Rynek kredytów hipotecznych
Pozostawmy na chwilę banki i poświęćmy naszą uwagę ich klientom. Utarło się w Polsce upatrywać główne zagrożenia w kredytach udzielanych klientom w obcych walutach. Nic bardziej mylnego. Równie ryzykowne są kredyty złotówkowe ze zmienną stopą oprocentowania. Ich koszt okaże się nie do udźwignięcia, jeśli ruszy inflacja, a stopy procentowe pójdą ostro w górę. Banki w ciągu ostatnich 10 lat przerzuciły wszelkie ryzyka na barki swoich klientów. Z instytucji zaufania publicznego przeistoczyły się w pośredników finansowych, którzy nie odpowiadają za wiarygodność finansową klientów, co więcej – gotowe są tych klientów sprzedać wraz z kredytami. Poseł elekt Zbigniew Kuźmiuk wzywa do debaty sejmowej na temat sektora bankowego w Polsce. Doszukuje się kolejnych trupów w szafie. Chciałby zacząć od wyjaśnienia na forum Sejmu RP tzw. Projektu Chopin. W kwietniu 2006 roku ówczesny prezes Pekao SA Jan Krzysztof Bielecki podpisał za swój bank umowę z włoskim deweloperem Pirelli. Literą umowy oddał Pirelli prawa majątkowe do wszystkich trudnych kredytów Banku Pekao SA, które zmaterializują się na przestrzeni następnych 25 lat. Jeśli dojdzie do sprzedaży kredytów hipotecznych na rzecz Pirelli, to właśnie ten włoski deweloper będzie windykował polskich klientów Banku Pekao SA. O włoskich sposobach na dłużników przekonał się na własnej skórze producent makaronów Malma, Michel Marbot, który od dwóch tygodni protestuje przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów w Alejach Ujazdowskich. Najpierw „gościł” w swym zakładzie we Wrocławiu krewkiego Włocha, który z tasakiem w ręku przegonił pracowników z hali produkcyjnej. Dwa tygodnie później syndyk (prywatnie zaprzyjaźniony z Włochem od tasaka) wymontowuje części maszyn niezbędne do produkcji makaronu, zamyka hale produkcyjne, nie wpuszcza do zakładu pracowników. Z dnia na dzień na bruk idzie 150 osób w Malborku i Wrocławiu. Co ma wspólnego francuski przedsiębiorca z klientami Banku Pekao SA, którzy zastawili swoje mieszkania pod kredyty hipoteczne? Otóż umowa wspólników między Pirelli a Pekao SA dotyczy wszystkich kredytów powyżej 250 tys. zł udzielonych przez Pekao SA, a zabezpieczonych na nieruchomościach klientów tego banku.
Według Biura Informacji Gospodarczej, ponad 2 miliony Polaków ma dziś problemy finansowe ze spłatą swoich zobowiązań na ogólną sumę 32,5 miliarda złotych. I choć w większości przypadków chodzi o kwoty „nieduże” (do 5 tys. zł), to jednak stanowią oni ponad 15 proc. dorosłej populacji. 700 tys. rodzin w Polsce spłaca kredyty we franku szwajcarskim (53 proc. wartości w złotych wszystkich kredytów hipotecznych – połowa 2011 roku). Udzielono dotychczas ponad 1 mln 600 tys. kredytów hipotecznych na ogólną sumę ponad 300 mld złotych. A wszystkie one na zmienną stopę oprocentowania! Sami bankowcy określają je jako polskie sub-primes (nazwa amerykańskich kredytów hipotecznych), tykającą bombę, która prędzej czy później wybuchnie ze zdwojoną siłą wraz z osłabieniem złotego, wzrostem inflacji, podwyżkami stóp procentowych i spadkiem cen nieruchomości. Rację ma poseł elekt Zbigniew Kuźmiuk, jeśli zawczasu chce przyjrzeć się działalności banków na polskim rynku. Albowiem dziś nie jest pytaniem, czy kryzys uderzy w nas ponownie. Co do tego nikt, nawet premier Donald Tusk, nie ma najmniejszych wątpliwości. Pytanie sprowadza się do banalnego: kiedy? I na tę ewentualność należy się już teraz dobrze przygotować.
Jak? Przykład daje premier Viktor Orbán na Węgrzech. Najpierw opodatkował instytucje bankowe, potem zamroził kurs franka szwajcarskiego na poziomie 180 forintów, by następnie umożliwić Węgrom natychmiastową spłatę zadłużenia na dogodnych, preferencyjnych warunkach.

Banki na sprzedaż
Jean-Claude Trichet określił problemy w strefie euro jako systemowe. Główne zagrożenie upatruje w wadliwie działających instytucjach finansowych. Trudno nie przyznać racji szefowi Europejskiego Banku Centralnego po drugiej na przestrzeni 3 lat nacjonalizacji Dexii. Kazus Dexii jest też wyznacznikiem tego, co może się dziać w sektorze bankowym. Politycy mogą z dnia na dzień podjąć arbitralne decyzje o nacjonalizacji dowolnego banku. Dziś wszystkie banki z kapitałem zagranicznym działające w Polsce są w praktyce wystawione na sprzedaż z powodu kłopotów finansowych spółek-matek. Ponieważ poważnych nabywców obecnie nie widać (chyba że rosyjski Sberbank, któremu doradza były prezes UniCredit, Aleksandro Profumo, architekt Projektu Chopin), należy poważnie wziąć pod uwagę, w przypadku możliwej zapaści finansowej Włoch i włoskiego UniCredit, wymuszoną w tych okolicznościach nacjonalizację Banku Pekao SA. Czy jak zwykle cena grałaby niepoślednią rolę? Jeśli miałoby się okazać, że w ramach Projektu Chopin i umowy wspólników Pekao SA z Pirelli dokonano transakcji na szkodę Pekao SA, Włosi znaleźliby się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Musieliby pokryć także dotychczasowe szkody.


Article source: http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111018&typ=my&id=my07.txt

sie 282011
 

– W ostatnim czasie o polskiej gospodarce mówi wielu i wiele. Docierają do nas sprzeczne informacje, w jakim jest stanie.
– Nie należy się temu dziwić, bo koalicja rządząca zawsze będzie mówić o Zielonej Wyspie i o tym, że gospodarka dobrze prosperuje. Z kolei opozycja nie pozostawi na tym suchej nitki. Moim zdaniem gospodarka jest w zupełnie niezłym stanie. To widać. Wzrost gospodarczy, który mamy w tym roku, i jest przewidywany na 2012, w tych trudnych i niepewnych czasach jest bardzo przyzwoity. Na razie nie widać czynników powodujących załamanie koniunktury. Gospodarka zwolniła, ale w dalszym ciągu ma się nieźle. Jeśli nie zagrożą jej jakieś zewnętrzne perturbacje, to nie mam obaw, co do jej dalszych losów.

– Premier twierdzi, że nasza gospodarka doskonale się broni, nie panikuje. Ta taktyka pomoże nam w walce z drugą fazą kryzysu, której podobno należy się spodziewać?
– To, że rząd nie spanikował podczas pierwszego kryzysu, to jego wielka zasługa. Nie robił głupich ruchów typu pompowanie pieniędzy do banków. Ale największy zdrowy rozsądek wykazali przedsiębiorcy. Wyciągnęli wnioski jeszcze z poprzedniego kryzysu, który zmusił do cięcia kosztów i restrukturyzacji, czasami do szukania innych nisz. Mieliśmy też szczęście, że nie jesteśmy w strefie euro. Mamy swoją walutę, która bardzo się osłabiła, więc eksport zaczął się opłacać. Kolejny istotny czynnik to duży i już w miarę zasobny rynek wewnętrzny, który nie wykazał paniki i utrzymał siłę nabywczą. Co będzie teraz? Trudno powiedzieć. To na pewno nie jest koniec perturbacji, bo nie zostały usunięte przyczyny. Leżą one w kilku punktach. Choćby w modelu funkcjonowania gospodarczego świata Europy i USA, gdzie wydaje się więcej niż zarabia. Kolejna sprawa to bezkarność instytucji finansowych, które nie są kontrolowane i wypuszczają coraz bardziej dziwne produkty. Agencje ratingowe działają pod klienta, bo na nim zarabiają. To wszystko jest chore.

– Złoty się osłabił i zyskał eksport. Stracili za to kredytobiorcy w obcej walucie.
– Szary człowiek nie bierze kredytu we frankach. Robią to bogaci. Mimo że raty podrożały, te kredyty wciąż się bardziej opłacają niż złotowe. To jeszcze nie jest tragedia. Przestrzegam w życiu prostej zasady: bierz kredyt w tej walucie, w której zarabiasz.

– Kredyty frankowe teraz są dla bogatych. Ale kilka lat temu, kiedy kurs tej waluty był niski, to właśnie mniej zamożnych ludzi było stać na frankowy kredyt hipoteczny.
– Klasa średnia brała takie kredyty. W tej chwili jest wielu chętnych, którzy złotowe zamieniliby na franki. Jednak banki pilnują takich transakcji, bo nie chcą na nich stracić. Za chwilę wejdzie w życie ustawa antyspreadowa, ale niczego nie rozwiąże. Bo spready pojawią się w kantorach, gdzie ludzie będą kupować walutę.

– Donald Tusk twierdzi, że nie można obniżyć akcyzy na paliwo, bo zmniejszymy jedno z głównych źródeł dochodu do budżetu w trudnym momencie. Jednak opozycja obiecuje, że to zrobi.
– Gdyby to rządziło PiS takich haseł by nie głosiło. Za budżet odpowiada rząd, a nie opozycja. W polskim budżecie szuka się każdego miliarda, podwyższono VAT. W obecnej sytuacji nie ma absolutnie możliwości, by obniżyć akcyzę.

– Polska Izba Gospodarcza zorganizowała forum dla młodych przedsiębiorców pod hasłem: Nie przeszkadzać. Czy jest tak dobrze, że młodym wystarczy nie przeszkadzać, by osiągnęli sukces? Czy jest tak źle, że na każdym kroku mają kłody pod nogami?
– Polska gospodarka jest strasznie przeregulowana. W dalszym ciągu jest wymaganych wiele koncesji, pozwoleń, bardzo długo czekamy na decyzje. To wszystko krępuje młodą przedsiębiorczość. Im nie trzeba pomagać. Oni bardzo dobrze sobie radzą przy pomocy instrumentów wsparcia, które już istnieją. Chodzi o to, by uwolnić ich od biurokracji.

– Dziękuję.

Article source: http://www.gazetalubuska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20110827/GOSPODARKA/3375040

sie 082011
 

Waszyngton się broni

W oświadczeniu wydanym przez SP czytamy, że obniża rating, ponieważ nie jest przekonana, że uchwalony 2 sierpnia przez Kongres plan redukcji deficytu budżetowego wystarczy do znaczącego zmniejszenia zadłużenia USA. Dwie pozostałe agencje ratingowe: Moody’s Investors i Fitch nie obniżyły rankingu USA. Ta pierwsza ostrzegła wcześniej administrację prezydenta Obamy o możliwości jego zdegradowania.

Obniżony o jeden stopień rating oznacza ewentualność podwyższenia procentów od kredytów hipotecznych i innych pożyczek związanych z notowaniami obligacji skarbowych. Według niektórych szacunków, koszty obsługi długu USA mogą wzrosnąć o 75 miliardów dolarów rocznie. Z drugiej strony, niektórzy eksperci wyrażali wcześniej opinię, że skutki obniżenia ratingu nie muszą być poważne i nie odegra to większego znaczenia na rynkach, ponieważ takiej decyzji się spodziewano.

Administracja USA broni swojej pozycji finansowej kwestionując wiarogodność analiz leżących u podstaw obniżenia rankingu przez SP. Według źródeł zbliżonych do sprawy, ministerstwo skarbu znalazło w analizie SP błąd, polegający na zawyżeniu o 2 bln dol. wydatków uznaniowych rządu USA, i agencja była zmuszona usunąć tę liczbę ze swego dokumentu. – Ocena poparta błędem o 2 bln dol. mówi sama za siebie – oświadczył rzecznik amerykańskiego resortu skarbu. Jest to pierwszy przypadek, gdy ministerstwo finansów USA publicznie skrytykowało SP.

Wcześniej eksperci wskazywali, że wiarygodność agencji ratingowych ucierpiała, kiedy w 2008 r. ich oceny doprowadziły do światowego kryzysu finansowego.

Rośnie niepokój na rynkach

Pierwsze reakcje na decyzję SP już w sobotę podsycały niepokoje na rynkach. Komentarze wskazywały, że w poniedziałek po ich otwarciu może na nich wybuchnąć chaos, a skutki tej bezprecedensowej decyzji mogą być potencjalnie bardzo poważne dla amerykańskiego rządu i zwykłych obywateli. To oznacza, że kłopoty będzie miała cała światowa gospodarka, bo USA są jej największym udziałowcem.

Brytyjska telewizja SKY wskazuje, że jeśli obniżka ratingu wystraszy nabywców amerykańskiego długu, to wzrośnie oprocentowanie na amerykańskich instrumentach dłużnych. Skutki tego mogą odczuć posiadacze kredytu hipotecznego i ci, którzy chcą zaciągnąć kredyt na zakup drogich dóbr trwałego użytku jak np. samochodu.

Decyzja czołowej agencji ratingowej, będąca pierwszym tego rodzaju krokiem w historii, może wywołać rynkowy szok zwiększając   rentowność amerykańskich rządowych obligacji w czasie, gdy kondycja globalnej gospodarki jest krucha, stwarzając długofalowe zagrożenie dla statusu dolara jako światowej waluty rezerwowej – obawia się z kolej „Finantial Times”. Gazeta podkreśla, że jeśli w ślad za ratingiem USA SP obniży rating powiązanych z Waszyngtonem instytucji finansowych, może to wzmóc niepokoje inwestorów.

Article source: http://www.tvp.pl/publicystyka/aktualnosci/usaa-to-chaos-na-swiatowych-rynkach/5031725