Już ponad dwa miliony Polaków mają problemy ze spłatą długów. Dłużników jest tylu, ilu mieszkańców Kujawsko-Pomorskiego. Komu nie płacimy? Bankom, dostawcom mediów i właścicielom mieszkań. Zagrożone stały się nawet kredyty hipoteczne.
Wtorek, 9 sierpnia, późny wieczór. Kurs franka przekracza cztery złote. Dorota: – No, to jesteśmy w czarnej d…e. Rafał: – K…. mać!
Nie spali do 1.00 w nocy. Gadali, kłócili się, otworzyli dwie butelki wina. Kiedy trzy lata temu brali 300 tysięcy złotych kredytu na dom, frank kosztował dwa złote z malutkim haczykiem. Dziś ich rata miesięczna przekracza 2 tysiące. A co będzie dalej? Przed nimi przecież jeszcze 27 lat spłat.
To miał być dobry kredyt
– Nazwij nas Frankowskimi. Zresztą, sami już tak o sobie mówimy. Takich Frankowskich w promieniu kilku kilometrów znajdziesz przynajmniej tuzin – Dorota kreśli ręką koło.
Decyzja o budowie domu była przemyślana i przedyskutowana. Z jej rodzicami, z teściami. Gdy na świat przyszedł Jasiu (drugie dziecko), zaczęli dusić się w M-3. Jej zarobki w toruńskiej szkole nie były i nie są imponujące, ale Rafał akurat był na fali. I to na długiej. Założona z kolegą z poprzedniej pracy własna działalność rozwijała się pięknie. Zamienili wyeksploatowanego forda na nowiutką skodę, stać ich było na zagraniczne wakacje. Czuli stały prąd wznoszący. Postanowili, że czterdzieste urodziny będą obchodzić już we własnym domu.
– Na kredyt we frankach zdecydowaliśmy się po rozpytaniu wśród znajomych. Chwalili sobie. Wychodziło taniej niż w złotówkach i zdawało się być pewniejsze („Solidna waluta i takie tam”). Miesięczna rata miała nie przekraczać polowy mojej pensji – wspomina Dorota. – Po jakimś czasie stało się jasne, że będziemy musieli zaakceptować franka w okolicach trzech złotych. Jakoś to przełknęliśmy. To, co dzieje się obecnie, to już jednak koszmar.
Frankowscy już kilka miesięcy temu włączyli opcję „oszczędzamy”. Do pracy do Torunia zaczęli dojeżdżać jednym autem. Teraz, w wakacje, gdy Dorota nie uczy, nie ma to znaczenia. Ale od września znów zaczną się komplikacje z dopasowaniem się. I kłótnie. W lipcu wyjechali całą rodziną do ciotki na Mazury. Marzenie o hiszpańskiej plaży odłożyli na bliżej nieokreślone później.
– Zmieniliśmy sklepy, w których kupujemy i skróciliśmy listę zakupów. Ale i tak coraz częściej kłócimy się o wydatki. Rafał wypomina mi teraz nawet fryzjera, ja czepiam się jego końskich spraw (jeździectwo uprawia od dzieciństwa). Wcześniej tego nie było – przyznaje Dorota. – Frankowscy zaczynają się bać. Jeszcze wyższej raty, zalegania bankowi, utraty pracy, części dochodów.
Firma Rafała funkcjonuje nieźle, ale poświęca jej jeszcze więcej czasu niż dotychczas. Więcej zleceń równa się więcej pieniędzy. Niby tego oczekuje Dorota, ale jego wieczorne nieobecności w domu znów stają się powodem do kłótni. Niewykluczone, że hucznej imprezy z okazji ich czterdziestki (oboje urodzili się w październiku) w ogóle nie będzie. – I to wcale nie tylko z powodów finansowych – kończy Dorota.
Powrót do mamusi
Krzysztofa narzekania wszystkich Frankowskich denerwują: – Płacili mniejsze raty niż złotówkowe, to teraz poznali smak kredytu – uważa. On, jako 32-latek, już zasmakował tego miodu. Na trzydzieści lat wziął kredyt hipoteczny w złotówkach na mieszkanie. Własną krwawicą przy norwewskich rybach odłożył niezłą sumkę. Z banku pożyczył 180 tysięcy. Miesięczna rata oscylowała wokół 1,2 tysiąca złotych.
– Gdy żona urodziła i przestała pracować, u mnie w firmie zaczęła się „restrukturyzacja”. Straciłem pracę, przestałem terminowo spłacać raty. Bank przestał być miły, padło słowo „windykacja”. Co było robić? Mieszkanie wynajęliśmy studentom, a sami wróciliśmy do mamusi. Znów pracuję, ale zarabiam prawie połowę mniej niż dawniej – opowiada.
Myśli o wyjeździe zarobkowym za granicę, ale na razie żona stawia zdecydowane veto. Bo małe dziecko, bo już kiedyś ciężko przeżywała rozłąkę. Ona uważa, że lepiej biednie, ale razem. On – że czasem trzeba skoczyć na głęboką wodę. Z mamą też się zrobił problem, bo okazało się, że remont spółdzielczego M zrobiła za pieniądze z pewnej instytucji finansowej (nie mogła już wziąć pożyczki z banku). Teraz co tydzień przedstawiciel tej instytucji przychodzi po 60 złotych raty. – Policzyłem, że mama odda w sumie prawie dwa razy więcej niż pożyczyła. Idiotyzm! Nie powinna była tego robić – uważa Krzysztof.
Na wesele córki
Pani Jadwiga zalega na zmianę. Raz za czynsz, raz za prąd, raz bankowi. 6 tysięcy złotych pożyczki wzięła na wesele córki. Bank kredyt dał, chociaż jej emerytura to 1200 złotych z haczykiem. Gdyby miała spłacać terminowo pożyczkę, płacić czynsz za komunalne mieszkanie (niecałe 500 złotych bez energii) i rachunki, na życie zostałyby jej grosze. A jeszcze niedawno doszły niespodziewane wydatki na lekarstwa, bo musi leczyć nerki.
Zalega więc na zmianę. Lawiruje. Gdy jednym kończy się cierpliwość, płaci, nie płacąc drugim. Leki kupuje albo nie. Na osłodę ma albumy zdjęć ze ślubu i wesela. Tu Monika przed kościołem, tam Monika na sali bankietowej. Suknia rozkloszowana do samiutkiej ziemi, welon po pas. Mateusz, pan młody, niczym z katalogu. Dorożka pod kościół.
– Wesele było skromne, ale godne. Na czterdzieści osób, w zajeździe. Wzięli niedrogo, bo po 120 złotych od gościa, ale było wszystko jak trzeba: dwa razy na ciepło, zimne zakąski, tort weselny i lody – wylicza pani Jadwiga.
Córka i zięć nie wiedzą i się nie dowiedzą o pożyczce. Jedynaczce starsza pani powiedziała, że dokłada się z oszczędności. – Mąż nie żyje od sześciu lat, ale to nie powód, żeby Monika wstydziła się przed rodziną męża. Zawsze sobie jakoś radziłam, to i teraz poradzę, chociaż lekko nie jest – przyznaje.
Na śniadanie – dwa kawałki chleba z pasztetową albo serem żółtym („Ale to chyba wyrób seropodobny, bo po 13,20 zł za kilogram”). Na obiad zupa albo placki ziemniaczane, albo kluski. Na kolację – dwa kawałki chleba z pasztetową… W niedzielę obowiązkowo jakieś ciasto, bo przychodzi Monika z zięciem.
Kredyt nas połączy
Agata i Piotr studia skończyli cztery lata temu. Dzienne, ale i tak pracowali równolegle mniej więcej od drugiego roku. – W trakcie roku akademickiego, a nie tylko w wakacje – zaznacza Agata. – Jakoś jedno z drugim udało się połączyć. Po obronie nie musiałam się wstydzić przed potencjalnym pracodawcą swojego CV.
Skończyła administrację, pracuje w jednym z toruńskich urzędów. Może finansowego szału nie ma, ale jest jakaś stabilizacja. Piotr zatrudnił się w prywatnej firmie. Szef przyznał, że, mając do wyboru czterech kandydatów, postawił na niego ze względu na perfekcyjną znajomość języka angielskiego i komunikatywną – niemieckiego. Piotr często obsługuje zagranicznych klientów, w maju dostał solidną podwyżkę.
– Kredytu się nie boimy. Takie czasy. Na całym świecie ludzie zadłużają się na kilkadziesiąt lat, żeby mieć własny kąt – mówi Agata. – Nasz plan życiowy, najkrócej mówiąc, jest taki: ślub, kredyt na mieszkanie, dziecko. Powiększenie rodziny dopiero wtedy, gdy będziemy pewni, że dajemy sobie radę. To są nasze wspólne decyzje. Wszystko z głową.
Znajomi Agaty i Piotra zdecydowali się na inną ścieżkę. On wziął kredyt na mieszkanie, w którym obecnie razem mieszkają. Ona odnajmuje kawalerkę, którą odziedziczyła po babci. Każde lokalowo i finansowo jest niezależne od drugiego. W razie czego ona pakuje manatki, żegna się z lokatorami i wraca na swoje. On zostaje w mieszkaniu, do którego ona nic nie ma (raty spłaca sam; na życie się składają).
Agacie takie rozwiązanie się nie podoba: – Szanuję, bo to ich wybór, ale sama w takim układzie żyć bym nie chciała. My z Piotrem jesteśmy siebie pewni. Jesteśmy odpowiedzialni – podkreśla. – Owszem, słyszałam już uwagi od rodziny, że to nie ksiądz sakramentem, tylko kredyt nas połączy. Jedna z ciotek nawet przestrzegała mnie, bo to niby pakowanie się w kłopoty, w jakieś tam skazanie. Ciocia jednak jest po pięćdziesiątce. Jej młodość wyglądała inaczej.
Coraz bardziej zadłużeni
Polacy każdego miesiąca pożyczają z banków ponad dwa miliardy złotych. Dynamicznie rośnie nie tylko liczba zadłużonych, ale i tych, którzy długu nie spłacają terminowo.
Według wyliczeń Biura Informacji Gospodarczej „InfoMonitor”, zaległe, przeterminowane długi Polaków sięgają już 30 miliardów złotych. W ciągu ostatniego roku wzrosły aż o 70 procent! To znak, że coraz więcej z nas ma problem z życiem na kredyt.
W rejestrach tzw. klientów podwyższonego ryzyka figuruje już ponad dwa miliony rodaków. Tylu, ilu mieszkańców Kujawsko-Pomorskiego. Zalegają ze spłatami różnych należności: bankowych i parabankowych pożyczek, rachunków za energię czy mieszkanie, alimentów.
Coraz częściej do BIK (Biuro Informacji Kredytowej) trafiają też wysokie kredyty. Zdaniem ekspertów, to znak, że zagrożone stają się kredyty hipoteczne, które dotychczas Polacy spłacali raczej dobrze.
Co ciekawe, na trzech niesolidnych dłużników przypadają dwie dłużniczki. Panie stanowią 41 procent osób z tego rodzaju kłopotami. Do spłat podchodzą rzetelniej, rzadziej pozwalają sobie na kredytowe wakacje.
Przy okazji okazuje się, że przekonanie, iż to mężczyźni jako głowy rodziny częściej zaciągają kredyty, jest mylne. Tak było dawniej. Dziś z danych BIK wynika, że kobiety i mężczyźni równie często stają się pożyczkobiorcami. W bazach BIK jest ich po 16,3 milionów.
Najwięcej dłużników, według kwartalnego raportu „InfoDługu”, mieszka na Śląsku. Jest ich około 312 tysięcy. Od lutego do maja 2011 roku ich liczba wzrosła prawie o 10 tysięcy osób. Ślązacy nie spłacają zobowiązań, których suma przekracza 5 miliardów zł. Dłużnicy z kłopotami z Kujawsko-Pomorskiego natomiast do spłacenia mają ponad 1,9 miliarda.
Lokatorzy z problemami
Systematycznie rośnie też zadłużenie mieszkańców Kujawsko-Pomorskiego wobec spółdzielni mieszkaniowych. W zeszłym roku lokatorskie długi przekroczyły w regionie 73 mln zł. Dodajmy, że na tle kraju wcale nie był to dramatyczny wynik. Ta suma stawiała nas na 11. miejscu w kraju.
W 2010 r. średnie zadłużenie kujawsko-pomorskiego lokatora wynosiło 4,7 tys. zł. Rekordzista miał na koncie 79 tysięcy długu. W całej Polsce natomiast zadłużenie lokatorów przekroczyło 2 mld zł.
Kto nie płaci i dlaczego? Przyczyn jest kilka. Nie płacą emeryci, renciści, bezrobotni i inni, którym rzeczywiście nie wystarcza od pierwszego do pierwszego. Nie płacą jednak na czas także ci, których stać na samochód, benzynę, kino domowe, etc. Zwlekanie z zapłacaniem czynszu traktują jako swego rodzaju finansową kombinację: potrzebuję pieniędzy np. na wyjazd, spółdzielnia może poczekać.
Społdzielnie mieszkaniowe w regionie różnymi sposobami próbują mobilizować dłużników. Niektóre zaczęły się posuwać do praktyk, które generalny inspektor ochrony danych osobowych już uznał za naganne. Mowa o wywieszaniu na klatkach schodowych imiennych list lokatorów – dłużników wraz z kwotami zadłużenia.
Bardziej cywilizowaną metodą są negocjacje i, co wreszcie zaczyna się powoli praktykować, umożliwianie dłużnikowi odpracowania długu. Nad podobnymi rozwiązaniami debatują właśnie kujawsko-pomorskie gminy, właściciele mieszkań komunalnych. W Toruniu padła propozycja, by za godzinę pracy komunalnemu dłużnikowi płacić 10 złotych.
* * *
Dla Doroty i Rafała Frankowskich jest pewna nadzieja.
– Bank będzie z nami negocjował. Zależy nam na obniżeniu raty. Chcemy płacić w terminie, ale nie 2 tysiące miesięcznie. To by nas utopiło – kończy Dorota.
Statystyka
70 na 1000 mieszkańców Kujawsko-Pomorskiego nie płaci na czas. To 3. miejsce w kraju
Klient podwyższonego ryzyka (do BIK trafia się po 60 dniach zalegania ze spłatą zadłużenia) to w Polsce najczęściej mężczyzna między 30. a 39. rokiem życia. Mieszka na Śląsku lub w Mazowieckiem, w mieście poniżej 500 tysięcy mieszkańców.
14 tysięcy 702 zł – tyle wynosi jego średnie zadłużenie wobec banków, firm pożyczkowych, telekomunikacyjnych oraz firm dostarczających usługi masowe.
Dokładnie 30,89 miliarda zł – to suma zaległych płatności klientów podwyższonego ryzyka, odnotowanych w Rejestrze Dłużników, prowadzonym przez BIG InfoMonitor oraz w Biurze Informacji Kredytowej, w maju 2011 roku.
Najwięcej zaległości (ponad 5 miliardów zł) mają Ślązacy. Za nimi jest Mazowsze (4,1 mld zł), Wielkopolska (2,8 mld zł), Dolnośląskie (2,7 mld zł), Pomorskie (2,3 mld zł), Łódzkie (1,99 mld zł) oraz, na siódmym miejscu, Kujawsko-Pomorskie (1,9 mld zł).
Najmniej zaległości mają mieszkańcy Świętokrzyskiego (506 tys. zł), Podlaskiego (568 tys. zł) i Opolskiego (639 tys. zł).
Liczba klientów, którzy zalegają z płatnościami, wynosi 2,1 miliona osób. W ciągu zaledwie 3 miesięcy, od lutego do maja br., wzrosła o 65 tysięcy 658 osób.
W maju 2010 roku liczba dłużników z zaległościami wynosiła 1 mln 821 tysięcy 352 osoby. Przez rok przybyło ich więc prawie 280 tysięcy. To oznacza wzrost aż o 15 procent.
W Kujawsko-Pomorskiem klientów podwyższonego ryzyka odnotowano 145 tysięcy 101 osób. Aż 70 na tysiąc mieszkańców naszego regionu nie spłaca na czas zadłużenia. To stawia nas na trzecim miejscu w kraju.
Wyższy odsetek niesolidnych jest tylko wśród mieszkańców Lubuskiego (73 na tysiąc) i Zachodniopomorskiego (78). Najsolidniejsi w takim ujęciu okazują się dłużnicy z Podkarpackiego (31 na tysiąc).
Zaległe płatności to nadal przede wszystkim małe kwoty. Długi poniżej 2000 zł stanowią 36 proc. całości.
Dłużnik rekordzista to mieszkaniec Mazowsza. Jego dług wynosi 89 mln zł. Za nim – długa przerwa. Miejsce drugie niechlubnego rankingu zajmuje osoba z Dolnego Śląska (37,7 mln zł), a trzecie – znów dłużnik z Mazowsza (36,2 mln zł).
W pierwszej dziesiątce najbardziej zadłużonych Polaków nie ma reprezentanta naszego regionu.
W żadnym z województw kobiety nie stanowią więcej niż 42 procent niesolidnych dłużników. W Kujawsko-Pomorskiem relacja kobiet do mężczyzn jest standardowa: 42 do 58 proc.
Ciekawostką jest sytuacja w Podkarpackiem, gdzie panie stanowią zaledwie 36 proc. takich zadłużonych.
W Bydgoszczy jest 27 311 klientów podwyższonego ryzyka. W Toruniu 15 353, a we Włocławku 12 415. (Źródło: „InfoMonitor”, maj 2011)
Article source: http://www.nowosci.com.pl/look/nowosci/article.tpl?IdLanguage=17&IdPublication=6&NrIssue=1807&NrSection=80&NrArticle=210994&IdTag=832