Dzisiaj znika z oferty Banku BPH kredyt hipoteczny we frankach szwajcarskich. Bank wyjaśnił, że decyzja związana jest m.in. z chęcią oferowania klientom bezpiecznych produktów. O tym, że kredyty frankowe bezpieczne nie są, ich posiadacze dobitnie mogli przekonać się już co najmniej dwa razy. Na początku 2009 r. i podczas ostatnich wakacji, kiedy to kurs franka poszybował w górę o 25-30 proc. I to zaledwie w ciągu kilku dni.
To bolesny cios, bo w przeciwieństwie do wzrostu stóp procentowych, gwałtowny skok kursu kredytobiorcy odczuwają automatycznie. Z wyższą ratą można jeszcze jakoś żyć, ale gorzej jest z całkowitym zadłużeniem – nagle okazuje się, że zamiast 300 tys. zł, jesteśmy winni bankowi pół miliona. Kiedyś można było sprzedać mieszkanie, spłacić kredyt i jeszcze na tym zarobić. Dzisiaj setki tysięcy Polaków stały się niewolnikami kredytów.
Wycofanie ze sprzedaży kredytów we frankach na pewno cieszy naszą Komisją Nadzoru Finansowego, która od lat próbuje ograniczyć sprzedaż kredytów walutowych przez banki. Powodów do zadowolenia nie mają ci, którzy ostrzyli sobie zęby na hipotekę we frankach albo liczyli na to, że przewalutują drogi kredyt złotowy właśnie na franki, bo zaciągnięcie kredytu walutowego przy wysokim kursie to dobry interes. Można się bowiem spodziewać, że z czasem waluta będzie tanieć, a więc spadać będą miesięczne raty i całość zadłużenia. Ale to nadal ryzykowana gra spekulacyjna.
Ostatnia odsłona kryzysu pokazała, że jakiekolwiek reguły przestają się sprawdzać, a przyszłość staje się coraz mniej przewidywalna. Kiedy frank kosztował po 2 zł, pośrednicy kredytowi przekonywali, że dalej będzie się osłabiał. I większość ludzi dawała się nabrać. Dodatkowo zachęcało ich to, że kredyty frankowe były znacznie tańsze niż złotowe – na racie można było zaoszczędzić nawet kilkaset złotych miesięcznie.
Umarł frank, niech żyje euro
Ale w pewnym momencie frank przestał chcieć tanieć. Na początku 2009 r. przebił barierę 3 zł, niedawno 4 zł. Wprawdzie Rejtanem przeciw dalszemu umacnianiu się franka stanął nawet Szwajcarski Bank Narodowy, ale wyznaczył tylko minimalny kurs tej waluty wobec euro (1,2 franka), którego chce bronić. Kurs franka do złotego nadal jednak będzie uzależniony od kursu złotego do euro.
Jeszcze przed wakacjami kredyty we frankach miały: Alior Bank, Deutsche Bank PBC, mBank i MultiBank, Nordea, PKO BP i Polbank. Dzisiaj na frankowej mapie praktycznie pozostała skandynawska Nordea. Po taki kredyt teoretycznie można jeszcze pójść do PKO BP, ale proponowana tam marża – aż 7 proc. – zniechęci nawet największego miłośnika szwajcarskiej waluty.
Zniknięcie franków nie oznacza, że nie ma alternatywy dla złotego. Franka zastąpiło euro. Kredyty w tej walucie oferują dzisiaj: Alior Bank, Raiffeisen, Kredyt Bank, Nordea, Deutsche Bank PBC, mBank i MultiBank, BOŚ Bank, Polbank, Lukas Bank, PKO BP, Bank Zachodni WBK, DnB Nord i Getin Bank.
W Nordei znajdziemy też kredyty w koronach duńskich, norweskich i szwedzkich, a w mBanku, Multibanku i PKO BP – w dolarach amerykańskich i funtach brytyjskich. BOŚ udziela kredytów w dolarach, a Pekao dodatkowo w euro, ale pod warunkiem, że klient w tych walutach zarabia.
Dla obecnych i przyszłych posiadaczy kredytów walutowych jest jednak dobra wiadomość. Łatwiej można obejść drogi spread walutowy, czyli prowizję za zamianę obcej waluty na złote. Niektóre banki mocno skubały na tym klientów. W wakacje weszły w życie zmiany, które pozwalają kredytobiorcom spłacać raty bezpośrednio w walucie kredytu. Można ją kupić taniej np. w kantorze. To nic nowego. Nowością jest to, że za zmianę sposobu spłaty (aneks do umowy, konto walutowe) banki nie mogą wziąć ani grosza.
Trudniej w Rodzinie
Jesienna oferta okrojona jest nie tylko z kredytów we frankach. Od września trudniej będzie też skorzystać z kredytów z rządowymi dopłatami do odsetek. Ostatniego dnia wakacji weszły w życie nowe zasady udzielania kredytów w ramach programu „Rodzina na swoim”. Przypomnijmy: przez osiem lat rząd dopłaca do mniej więcej połowy odsetek osobom, które nie mają swojego mieszkania. Taki kredyt udzielany jest tylko w polskiej walucie.
Pozytywną zmianą jest to, że o taki kredyt teraz mogą ubiegać się też single. Zmniejsza się jednak dostępność mieszkań, które będzie można tym kredytem sfinansować. Obniżono bowiem limity cen metra kwadratowego mieszkania, które uprawniają do dopłaty rządowej. Na przykład w Warszawie poprzedni limit ceny metra wynosił 9,8 tys. zł, według nowych regulacji będzie to już tylko 7 tys. zł za metr nowego mieszkania i 5,6 tys. zł używanego. W Gdańsku limit na nowe mieszkanie spadł do niecałych 4,9 tys. zł za metr, a we Wrocławiu do 4,9 tys. zł.
Znalezienie mieszkania, które będzie spełniać ustawowe wymogi, może więc graniczyć z cudem. Zresztą już same banki zaczynają kręcić nosem. Niedawno Deutsche Bank PBC wycofał się z programu, choć nazywa to chwilowym zawieszeniem produktu.
Kredyt na pół wieku
Jednym z dylematów przyszłych kredytobiorców jest: zbierać na wkład własny i wtedy wziąć kredyt z niższą marżą, czy nie czekać i szukać banku, który da kredyt na zakup całego mieszkania? Mimo że banki są dzisiaj ostrożniejsze, z tym drugim nie powinno być dzisiaj problemu. Wszystkie banki wymagają 20-30-proc. wkładu własnego, ale wykupując ubezpieczenie niskiego wkładu, można to ograniczenie obejść.
Są jednak wyjątki. Bez żadnych oszczędności nie dostaniemy kredytu w BNP Paribas (wymagane 10 proc.), chyba że bierzemy kredyt w ramach „Rodziny na swoim”, w Nordei (potrzeba 10 proc. wkładu przy kredytach walutowych), ING Banku i Citi Handlowym (10 proc.). Lukas Bank i BZ WBK żądają 20 proc. wkładu własnego, jeśli chcemy wziąć kredyt w euro.
Z drugiej strony są banki, które – pod warunkiem wykupienia ubezpieczenia – dadzą kredyt nie tylko na zakup całej nieruchomości, ale też coś ekstra na wydatki okołokredytowe. Takich kredytów trzeba szukać w Alior Banku, mBanku, Multibanku i DnB Nord.
Niewiele zmieniło się też, jeśli chodzi o okres spłaty. Najdłużej kredyty mieszkaniowe pozwalają dzisiaj spłacać Getin Noble Bank (tylko kredyt w złotych), Alior Bank i BOŚ – aż 50 lat. W DnB Nord i Nordei (kredyt złotowy) jest to 45 lat. Na 40 lat spłatę długu rozłożą BNP Paribas, Kredyt Bank, Deutsche Bank PBC (w złotówkach), Polbank, PKO BP i Bank BGŻ.
Article source: http://gospodarka.gazeta.pl/gospodarka/1,33181,10283365,Koniec_ery_franka.html